Dokładnie o godzinie ósmej trzydzieści stała pod aresztem na
obrzeżach miasta i modliła się duchu, żeby Jamie chciał się z nią spotkać. Ona
sama go wpakowała w to gówno, więc nie powinna oczekiwać, że rzuci się w jej
ramiona, kiedy ją tylko zobaczy. Westchnęła ciężko i nacisnęła przycisk, po
chwili rozległo się jakieś charczenie i osoba, która odebrała domofon prosiła o
nazwisko. Potulnie je powiedziała, a później ochrona otworzyła jej bramę. Czuła
się taka mała i jeszcze bardziej niewidzialna w szarym płaszczu na tle szarych
murów.
– Mair Doochan? – zapytał młodszy ochroniarz. Kiwnęła głową.
– Mogę jakiś dowód tożsamości? – podała mu naszykowany dokument, a ten tylko
mruknął coś do trzeciego mężczyzny, którego nawet nie zauważyła. Siedział w
kącie, jedyny ubrany na granatowo.
– Pani przyszła do aresztowanego Bowera? – Aresztowanego. Nie mogła uwierzyć, że jednak
poważniej chłopak, którego zna od dziecka jest przez kogokolwiek nazywany
aresztowany. Poczuła przez chwilę, że nie da rady, ale widząc ponaglające
spojrzenie mężczyzny, oprzytomniała.
– Tak, zgadza się. Umm… Do Jamesa Bowera – chciała
sprostować.
– Wszystkie dziewczyny osadzonych myślicie o nich jak o
swoich osobistych bogach, którzy nawet muchy nie zabiją. Nie wiem co z wami
będzie, jak jednak zrozumiecie w jakim błędzie żyjecie – westchnął ciężko,
otwierając już drugą parę metalowych drzwi. – Proszę usiąść w tamtym pokoju –
wskazał na drzwi z tabliczką odwiedziny,
a sam skierował się w stronę niedużej bramy.
Nieśmiale otworzyła drzwi i zdziwiła się widząc, że kolejny
pracownik aresztu już siedzi przy drzwiach i czeka na nią. Kiwnęła głową na
powitanie i zajęła miejsce przy starym stole. Krzesła i tak nie były od
kompletu. Spojrzała na zegar wiszący nad drzwiami, wskazywał, że dziewiąta
wybije za minutę. I właśnie w takim towarzystwie, wybicia tej godziny, do
pokoju wszedł Jamie. Nie widziała go nigdy w takim stanie. Blond włosy
sterczały na wszystkie strony, mimo, że nigdy ich nie czesał, uniform był za
duży, a kajdanki na chudych dłoniach spowodowały, że ścisnęło jej serce, a
kiedy podniosła wzrok na jego smutne oczy, które kryły w sobie żal, poczuła jak
pod powiekami wzbierają się jej łzy.
Chłopak usiadł naprzeciw niej, ochroniarz nawet nie zdjął
jego kajdanek. Musiał wcześniej coś narozrabiać, że do tego stopnia zachowywali
bezpieczeństwo.
– Co ty tu robisz?
– warknął.
Zacisnęła mocniej wargi, próbując się nie rozpłakać. Mocniej
ścisnęła poły swojego płaszcza. Bała się, że będzie miał do niej żal. A miał.
– Jamie – zaczęła cicho.
– Jamie? Poważnie Mair? Poważnie?! – wiedziała, że chciał
wstać, ale widok dwóch ochroniarzy mu to uniemożliwił. Nie chciał większych
konsekwencji. – Dzięki tobie tu siedzę, mała Mair, wiesz? Ty mnie tu wkopałaś i
teraz przychodzisz tutaj i co chcesz mi powiedzieć? Że ci przykro? Jeśli tak to
możesz już sobie stąd iść. – chciał spleść
na klatce piersiowej ręce, ale kajdanki mu nie uniemożliwiły.
Ten, który siedział
przy drzwiach poruszył się w razie, gdyby musiał doskoczyć do aresztowanego.
Ten, który go przyprowadził westchnął tylko i nonszalancko oparł się o ścianę.
Musiał dłużej pracować i takie zachowanie nie robiło na nim wrażenia.
– Przepraszam cię. Przepraszam, że zareagowałam tak, bo nie
wiedziałam jak mam inaczej. Naćpałeś się, nie wiedziałam, że ćpasz. Skąd miałam
wiedzieć jak ci pomóc? Nie zrobiłam tego specjalnie – mówiła szybko i coraz
wolniej.
Wzruszył ramionami i nadal patrzył na więzienny krajobraz za
oknem. Nie było tam nic do podziwiania, ale zapewne było to lepsze od oglądania
osoby, które cię w takie gówno wpakowała. Jamie zawsze nie ufał policji, nie
ufał nawet ludziom, ostatnią osobą, którą cenił była ona, Mair. Ale teraz?
Teraz stała się jedną z wielu, którzy go zawiedli. Jednak, gdyby jej nie
zależało, nie przyszłaby tu. Co ją do tego skłoniło, przeszło mu przez myśl.
– Ktoś mnie napadł – wyszeptała. Poczuła, że Jamie staje się
coraz bardziej spięty, zobaczyła, że na przegubach wyskoczyły mu wyraźne żyły,
a zęby zaciska tak mocno, że aż napięły mu się policzki.
– Kto? – rzucił jakby to nie było pytania. Arogancja wzięła
górę, nad zdrowym rozsądkiem.
– Nie wiem. Było ich dwóch, zachowywali się, jakbym była im
winna pieniądze, ale potem zrozumiałam, że skoro o mnie mówili szczupła blondynka o zielonych oczach, zgrabna, że to nie ja jestem im coś
winna. Dodali, że jak im tego nie oddam, będę musieli wziąć sobie coś lepsze.
Chyba chodziło im o zaliczenie mnie, nie wiem – zakryła twarz dłońmi, a łokcie
położyła na cienkim blacie.
Jamie głośno westchnął, w dość nerwowy sposób. Zawsze był
tykającą bombą, która niewiadomo kiedy się odpali. Od dziecka taki był, ale
teraz, bezsilność pozwoliło mu zareagować jeszcze bardziej nieprzewidywalnie
niż zazwyczaj. Wstał gwałtownie, że krzesło upadło z hukiem, a siedzący
strażnik podniósł się prawie tak samo szybko jak on. Był gotowy do uspokojenia
go.
– Kurwa mać! – wrzasnął. – Zawsze są jakieś pierdolone
komplikacje, nawet jak siedzę w tym jebanym areszcie to i tak stwarzam
problemy! – krzyczał i podszedł do Mair, która również powoli wstała. – Mógłby
powiedzieć, czemu teraz nie wezwałaś swoich jebanych koleżków, którzy każą na
siebie mówić policja?! Czemu się
teraz zwracasz z tym do mnie?
– Bo chcą czegoś od ciebie. Robiąc coś, czego oni sobie nie
życzą, skrzywdzą cię, Jamie. Nie chcę tego – szeptała, patrząc na swoje
oficerki, botki poszły w odstawkę po wczorajszym dniu. Od czasu aresztowania
czuła się bezbronna, a jej arogancja znikła.
– Teraz jest inaczej, Mair, że się o mnie boisz, ale mogłaś
mnie tu zamknąć, prawda? Oh, Mairey, znajdź Wildsa, koło jedenastej miał się
pojawić u mnie w domu i zgarnąć jakieś ciuchy. Załatw to z nim.
Pokiwała z uznaniem głową i delikatnie się uśmiechnęła,
podnosząc wzrok na jego błękitne tęczówki, które zrobiły się jakby trochę
cieplejsze. Jakby lód już się rozpuścił. Zdziwiła się kiedy odwzajemnił
uśmiech. Nie wahając się podeszła jeszcze bliżej i wtuliła się w niego, a on
przyłożył policzek do jej czoła. Wyczuła nawet, że zaczyna się cicho śmiać.
– Bądź dzielna, Mair. Niedługo wracam – posłał jej ostatni
uśmiech i razem ze starszym strażnikiem zniknął za drzwiami.
Jak dobrze, że on był takim optymistą.
Droga do domu komunikacją miejską zajęła jej tyle czasu, że
dokładnie o jedenastej stanęła przed drzwiami Jamie’ego. Usłyszawszy huk z
wewnątrz, zrozumiała, że jego kolega pojawił się przed nią. Nieśmiale
przekręciła okrągłą klamkę i weszła do środka. Rzadko bywała u niego w domu, a
gdy już się zjawiała, wchodziła tylko do kuchni.
Zrobiła kilka kroków do przodu i zaczęła rozumieć, dlaczego
Jamie jest takim samotnikiem. Gdy wyszedł przed rokiem z zakładu poprawczego,
wszyscy się od niego odwrócili. Kiedy był dużo młodszy wszystko w rodzinie
zaczęło się psuć, a teraz, był skazany na samego siebie. Mimo, że Mair
wiedziała, że tego nie chce, musiał pokazać wszystkim, że zawsze da sobie radę.
Przeszła obok zamkniętych drzwi do łazienki i zakluczonych
drzwi do pokoju jego starszej siostry. Maggie wyprowadziła się stąd, kilka
miesięcy po tym jak trafił do ośrodka w Casnewydd. Kiedy weszła do salonu,
zdała sobie sprawę, że w futrynie nie ma drzwi, tak samo jak tych, prowadzących
do jego pokoju. Stały tylko dwa fotele, stara sofa, którą zapamiętała, jak tu
przychodziła jako dziecko i meblościanka, niekiedy nawet bez drzwiczek. Nie
spodziewała się, że Jamie może tak mieszkać.
– Zgrabna blondi – usłyszała dziwny akcent i odwróciła się
szybko.
Przed nią wyrósł przystojny brunet, który mógł mieć nie
więcej niż dwadzieścia lat. Grzywkę postawił na żel, a reszta przydługich
włosów opadała zawadiacko na kark. Nie wyglądał na gościa, który miał kontakty
z policją. Do czasu, gdy nie zerknęła na jego nadgarstek, bo zewnętrznej
stronie była jakaś data i napis finally freedom. Chyba,
że tak się cieszył z zerwania z dziewczyną.
– Mam nadzieję, że podoba ci się widok – uśmiechnął się
szeroko, i mimo, że wyglądał na sympatycznego chłopaka, jego uśmiech spowodował
gęsią skórkę. – Wiedziałem, że wkrótce się pojawisz. Mimo wszystko nie
wiedziałem, że tak szybko – usiadł na środku sofy i zapalił papierosa. Był
zadomowiony w mieszkaniu kumpla. – Szczerze mówiąc, wyglądasz na dużo
ładniejszą niż jak opowiadał Jamie. Nie wiem czemu jeszcze cię nie zbajerował.
Przecież jesteś w jego typie. Spokojna blondyneczka zawsze u niego punktuje –
mrugnął do niej znaczącą.
– Wilds, – wypowiedziała jego nazwisko z odrazą, nie
podobało się, że ją szufladkuje – chciałam wyprowadzić cię z błędu. Nie jestem
naturalną „blondyneczką” – starała się powiedzieć to z takim samym akcentem. –
Naturalnie to jestem ruda, a to, że nie zdążyłam nic powiedzieć, nie znaczy, że
jestem spokojna, więc uważaj, kolego, bo mogę pokazać pazurki – warknęła.
– Rozkapryszony rudzielec, mój typ, więc jak mam się do
ciebie zwracać, o pani! – zażartował i zaciągnął się mocno.
Już nie był przystojnym brunetem, tylko gburowatym brunetem,
który bardzo cenił swoje chamskie komentarze i zapewne przez to stali się z
Jamie’iem najlepszymi przyjaciółmi. Blondyn nie raz łakomił się na
komentowanie, ale nie tak chamskie. Zdecydowanie nie chciała z nim przebywać,
jakby nie wczorajsza sytuacja.
– Mair. Twój koszmar – przymrużyła oczy, przez co Wilds
głośno się roześmiał.
– Oj, księżniczko, będziesz moim najfajniejszym snem.
Zresztą nie tylko, jak mnie zamkną w pierdlu, bądź pewna, że będę tylko o tobie
myślał, kiedy będę się zaspokajał – znów się zaciągnął, a dziewczyna
zrozumiała, że nie tak się tak łatwo wygrać.
Onanizowanie się było
tematem, który starała się nie poruszać. Był jej daleki, a ostatnim o czym
marzyła, to zbłaźnić się przed jakimś przemądrzałym dzieciakiem, prawdopodobnie
starszym od niej, więc westchnęła ciężko i przysiadła na jednym z foteli,
oczywiście tym dalej od niego.
– Dwóch typów mnie napadło, prawdopodobnie ścigają Jamie’ego
za dragi. Jak nie spłacę ich długu, będę chcieli… – zamilkła w momencie, kiedy
brunet wyrzucił niedopałek na podłogę i przygniótł butem, również jego
zaciekawione spojrzenie nie wróżyło nic dobre, ale, gdy zasygnalizował ręką,
żeby kontynuowała, tak zrobiła: – mnie zgwałcić.
Wilds zerwał się z sofy i narzucił na siebie dresową bluzę,
która leżała zmiętoszona na drugim fotelu. Już nie był taki pewny siebie, ani
taki skory do żartów. Wyprostował się gwałtownie i narzucił na głową kaptur,
wcale nie przejął się swoją fryzurą, którą pewnie długo układał. Jego ruchy był
nieskoordynowane, bo później zrzucił z siebie swoje odzienie tak samo jak
podkoszulkę i stanął przed nią z gołym torsem. Mair nie mogła powiedzieć, że
nie podobał się widok jego wyćwiczonego brzucha i tatuaży składających się na
rękaw, lewa dłoń nie była jeszcze cała we wzrokach. Niepewnie odwróciła wzrok,
a chłopak rzucił się w stronę pokoju Jamie’ego i po minucie wyszedł w innym
T-shircie, który opinał jego mięśnie, Jamie był wysokim chucherkiem przy
koledze, i czarną, cienką wiatrówkę.
– Dalej, mała, pokażesz mi ich, a ja się zajmę tą sprawę.
Jamie nie chciałby, żeby coś ci się stało – Mair zdziwiła się, nie słysząc w
jego głosie żadnej kpiny.
Zeszli na dół, a Wilds od razu odblokował drzwi do swojego
czarnego audi, pewnie było wyprodukowane w jego roczniku, bo lakier
gdzieniegdzie odpryskiwał. Oprócz tego wyglądał całkiem porządnie.
Całkiem porządnie do chwili, kiedy nie wsiadła do środka.
Nie spodziewała, że zobaczy wystające spod siedzeń puste puszki po piwie i
szklane buteleczki po smakowych wódkach. Kanapa z tyłu też nie była specjalnie
zadbana. Patrząc na nią, skrzywiła się, gdy zobaczyła na nie zużytą
prezerwatywę. Zdecydowanie Wilds nie był chłopakiem takim jakim pomyślała, że
jest, gdy go zobaczyła.
– Wiesz, że jako jedyna dostałaś możliwość widzenia się z
nim? – zagaił włączając cicho radio i puszczając jakąś trzeszczącą audycję.
Pokręciła głową. – Stwierdzili, że rozmowa z jego starą będzie miała na niego
zły wpływ. Też rozkurwiłbym cały areszt, gdyby się dowiedział, że chce mnie
odwiedzić.
– A ty? – spytała cicho, wtulając się mocniej w fotel
pasażera.
– Ja, mała? Ludzie w zawiasach mają gorszy wpływ na
osadzonego niż matki. Uwierz mi, że gdyby mnie tylko wpuścili, Jamie siedziałby
teraz na twoim miejscu i jechalibyśmy gdzieś poza miasto. Nawet nie wiesz jak
łatwo kogoś wyciągnąć z aresztu, widząc go tylko chwilę – uśmiechnął się tylko
cwanie i przycisnął pedał gazu.
Chłopaku o nazwisku Wilds, nie wiem gdzie jedziemy, ale
coraz bardziej zaczynam się ciebie bać, pomyślała blondynka, widząc, że zamiast
kamienic pojawiając się jednorodzinne domki, a później, nawet zamiast nich,
widać tylko las.